Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Z gór wyjeżdżając:)

17:18 Kasia i Przemo 0 Comments Category :

Po 4. dniach lenistwa w Luang Prabang, ruszyliśmy skoro świt znowu w drogę. Tego dnia czekały na nas 2. spore podjazdy, łącznie 1700m. Generalnie cała droga pod górę. Woda z młodego kokosa na dobry start i można było rozpocząć podjeżdżanko.
Na początku przyjemnie, póki orzeźwiający chłodek poranka się utrzymywał pedałowało się  dobrze. Pierwsza góra skończyła się szybciej niż się zaczęła - tragedii nie było, a po drugiej stronie czekał na nas najlepszy do tej pory zjazd - 15km długości. Cała droga za totalną darmoszkę bez pedałowania. Jedyny minus takiego zjazdu, to że się skończył, bo kończył się podjazdem pod drugą górę. Tym razem ponad 800m w górę, 20km. Słońce w zenicie - skwar niemiłosierny. Ciężko było wjeżdżać bez przerwy, w sumie to przystanki robiliśmy co chwila, a ja i tak byłam już masakrycznie zmęczona. Najgorsze jest przy takich podjazdach słońce, bo ono w jakiś sposób wyciąga całą energię 2 razy szybciej, niż gdy dzień jest pochmurny. Gdy byłam bliska rozłożeniu się na drodze, łapaniu stopa, czy jakiejkolwiek innej czynności która miała by zapobiec dalszemu podjeżdżaniu, Przemo wymyślił sposób by co kilometr robić postój. Takim równym systemem dojechaliśmy na sam szczyt, po drodze ochładzając się w wodospadzie przy drodze, a w między czasie naszły chmury, nie zwiastujące niczego dobrego.
We wsi z guesthousami do której dojechaliśmy, z dwóch wybraliśmy ten tańszy i wykończeni poszliśmy spać. W nocy obudził nas ulewny deszcz. Nad ranem gdy mieliśmy wstawać padało tak samo intensywnie. Padało aż do 10, a gdy w końcu z ulewy zrobiła się mżawka postanowiliśmy ruszać. Ciężko było zobaczyć cokolwiek w odległości do 50m, bo poprostu znajdowaliśmy się w chmurze. W końcu nie ma co siedzieć we wsi, droga czeka! Do Kasi - miasta do którego planowaliśmy dojechać - było około 100 km. Startując o 10.00 i patrząc na wykres drogi (tendencja spadkowa w drugiej połowie) liczyliśmy, że dojedziemy bez problemu. Po 1/4 drogi, która minęła nam całkiem sucho, no i widoczność była momentami lepsza, znów zaczęło padać. Przy pierwszym możliwym dachu postanowiliśmy przesiedzieć. Jako że w górach wsi jak na lekarstwo to nawet mieliśmy szczęście. Na ulewę nie trzeba było długo czekać. Po obu stronach drogi od razu utworzyły się rwące brudne potoki, niosące ze sobą śmieci walające się po wsiach, ulica opustoszała, dzieciaki pochowały się w domach z bambusów, tylko my jak te łosie staliśmy u kogoś w stolarni czekając na chociaż mżawkę. I tak staliśmy dwie i pół godziny i nic się nie zmieniło. Ruszyliśmy w deszczu, z nadzieją, że chociaż może zelży. Do najbliższego miasteczka z możliwością noclegu mieliśmy 25km. Pod górę. W sumie deszcz tak bardzo nie przeszkadza jak już się w nim jedzie i jest się całym mokrym. Najgorzej to jak leje a przydarzy się zjazd w dół. Wtedy to nawet zimno się robi przy górskich, 18 stopniach...
Dojechaliśmy w chmurze z widocznością 5m, totalnie przemoczeni. Z myślą jedynie o gorącym prysznicu i zagrzebaniu się pod kołdrą. Na domiar złego Przemo zaczynał się źle czuć. Deszcz, gorączkujący Przemo i wciąż mokre ubranie kazało zostać nam dzień dłużej w górach w temperaturze 16 (!) stopni. Gdy kolejnego dnia miasteczko pozostawało wciąż w chmurze, ale siąpił tylko delikatny kapuśniaczek, no i Przemo czuł się ciut lepiej, pojechaliśmy dalej. Droga do VangVieng była przepiękna i mimo, że dawno nie jechaliśmy po płaskim i zapomnieliśmy jak nudne to może być, cieszyliśmy się, bo mogliśmy podziwiać otaczające nas góry i z perspektywy doliny wyglądały one naprawdę imponująco. A w VangVieng, gdy tylko przekroczyliśmy tabliczkę z nazwą miasta skręciliśmy w lewo na dworzec autobusowy. Postanowiliśmy skorzystać z pomocy Songthaew - pickupa sprytnie przerobionego na minibusik łączący mniejsze czy większe miejscowości, tak by ludzie mogli się przemieszczać gdy gdzieś autobus nie dojeżdża, lub ostatni już odjechał. Pierwszy raz gdzieś podjechaliśmy transportem, ale zależało nam żeby złożyć wnioski i odebrać wizy do Tajlandii przed weekendem. Po zmroku dojechaliśmy do Vientiane...



RELATED POSTS

0 comments