Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

…zmęczeni słońcem, stalowej równiny…

08:35 Kasia i Przemo 1 Comments Category :

[PL] Żar leje się z nieba, powietrze drży, lepimy się od soli, zmysły się mieszają. Tak gorąco o tej porze roku jeszcze nigdy nam nie było. Obiecaliśmy sobie, że w marcu nie będzie pedałowania. Nie przypuszczaliśmy tylko, że marzec w tym roku zawita wcześniej. Do dwunastej jedzie się jeszcze całkiem w porządku, ale i tak wszystko się lepi. Po tej magicznej granicy wiatr zamienia się z w termoobieg z piekarnika i żaden cień ulgi nie przynosi. Gdy temperatura w cieniu dochodzi do prawie 40 stopni to już znak, że trzeba się rozglądnąć za jakąs klimatyzacją…
Do Sukhothai dojeżdżaliśmy już w najgorszym skwarze. W końcu znaleźliśmy przyjemny tani guesthousik w centrum nowego miasta, ale przyjechaliśmy bardziej dla oddalonego kilkanaście kilometrów od miasta parku historycznego. Pozosatwione dziedzictwo Khmerów i królestwa Sukhothai. 
Park sam w sobie jest miłym miejscem na piknik (gdyby tylko nie było tak gorąco) i na podumanie w ciszy nad przemijającym światem.

[EN] Heat is pouring from the sky, air is vibrating, we are sticky from salt, senses are mixing. It was never that hot for us in that part of the year. We premised ourselves, that there will be no cycling in march. We just didn’t expect that march will come earlier this year. It’s even not that bad until midday, but everything is sticky anyway. After that world is changing to the oven with circulating hot air and even shadow is not enough to relief. When temperature in the shadow is reaching almost 40 degrees it’s sign, that we should start looking for some air-condition…
We were approaching Sukhothai in the hottest part of the day. Finally we found cheap pleasant guesthouse in the center of new city, but we went there more for historical park, which was locatet over a dozen kilometers away. Left heritage of Khmers and Sukhothai kingdom.
The park itself is a pleasant place for picnic (if that wouldn’t be that hot) and muse about transient world in a quiet place.

IMG_1378IMG_1379 IMG_1386IMG_1397

[PL] Tak jak Tak było na mapie od kiedy pamiętamy i jakoś tak nas nieśmiało zapraszało, tak i Phitsanulok ze swoją nazwą puszczało do nas oko. Szczęśliwym trafem mieszka tam od kilku lat Mark, który jest aktywnym hostem z warmshowers i ma całkiem sporo przestrzeni dla gości. Trochę nam się zaspało (nie wstawajmy jeszcze, to przecież tylko 50km…) więc znów udało nam się jechać w najgorszym słońcu.
Phitsanulok zaskoczyło nas swoją energią. Gdy Mark wręczył nam mapkę miasta i opowiedział o swoich ulubionych miejscach, po szybkim prysznicu wybraliśmy się na przejażdżkę. Wpadliśmy w odwiedziny do Wat Phra Sri Rattana Mahathat, w którym znajduje się podobno najpięniejszy posąg buddy i właściwie przypomina trochę świątynie z Angkoru w Kambodży oraz do Wat Rat Burana, w którym rozbrzmiewa hinduska mantra i znajduje się figura Ganeszy i Śivy.
Jakoś tak się złożyło, że dotychczas niespecjalnie zachodziliśmy zwiedzać tajskie Waty. Mijaliśmy ich zawsze dziesiątki jak nie setki wzdłóż drogi, w niektórych rozbijaliśmy na noc namiot i te krótkie momenty wystarczały by się nimi nacieszyć. A te dwa zrobiły na nas wyjątkowe wrażenie. Ten pierwszy niby bardziej turystyczny, ale mimo wszystko powietrze mieszało się ze skupieniem i medytacją, drugi za to promieniował spokojem.
Przejażdżka wzdłuż rzeki ścieżką rowerową, stragany z lokalnymi wyrobami, porozkładane stogi siana, muzyka. Chłoniemy wyjątkowo ciekawe miasto. Na rzece ulokowane knajpki i restauracje, przyjemna architektura, puby, kawiarnie, o i nawet jakiś koncert będzie za kilka dni…  Dojeżdżamy do dworca kolejowego. Nie sam dworzec jest atrakcją, ale nocny market dookoła niej. Już gdy miesiąc wcześniej mijaliśmy po zmroku Phitsanulok pociągiem i widzieliśmy ten market, mieliśmy odruch by wysiadać. Ulice pełne życia, stragany pełne różnorodnego jedzenia. Od teraz, będzie to jedno z naszych ulubionych Tajskich miast.
U Marka zatrzymali się też przez couchsurfing bardzo fajni Szwajcarzy, więc wspólnie spędziliśmy wieczór gadając na milion tematów…

[EN] Like Tak was on the map as long as we can remember and was gently inviting us there, that Phitsanulok with it’s name was doing a bit of the same. Luckily from a few years there is Mark living, an active member of warmshowers who has quite a lot of space to host guests. We overslept a bit (don’t get up yet, it’s just 50km…) so we managed to cycle in the worst part of the day.
Phitsanulok surprised us with it’s energy. Mark gave us a map, described his favorite places and after quick shower we went to cycle around. We visited Wat Phra Sri Rattana Mahathat, where is reportedly the most beautiful statue of Buddha and actually it reminds a bit temples of Cambodian Angkor, and Wat Rat Burana with surrounding sounds of mantra and where are statues of Shiva and Ganesha.
Somehow we weren’t discovering Thai wats too much before. We were always passing dozens if not hundreds along the road, we were even camping in some of them and these little moments were enough for us. But we were quite impressed be these two. First was kind of more touristic, but still the air was full of focus and meditation and second glowed with it’s calmness.
Riding on bicycle path along the river, stalls with local products, haystacks spreaded around, music. We are absorbing exceptionally interesting city. Bars and resurants on the river, pleasant architecture, pubs, cafes, oo and there is even live concert after tomorrow… We arrived to the railway station. But not station is a highlight, but night market around it. A month earlier already, when we were passing Phitsanulok by train and we’ve seen this market we felt like leaving the train. Streets full of life, stalls full of diverse food. Phitsanulok became one of our favorite cities in Thailand.
Also Mark have been hosting through couchsurfing very nice Swiss couple, so we spent all together really nice evening talking about thousand topics…

IMG_1399 IMG_1402IMG_1404IMG_1407 IMG_1412IMG_1414

[PL] No jakoś tak ostatnio wychodzi, że inaczej niż zazwyczaj, jeździmy od miasta do miasta. Nie jest to nasz ulubiony tryb, ale gorąco, to gdzieś trzeba się chować… no i następne było Pichit. Zeszliśmy je na piechotę chyba całe, na spacer do parku, w poszukiwaniu nocnego marketu, aż wreszcie w kierunku domu. Będzie z 10 km. Wieczorem do snu chcieliśmy strzelić sobie po zimnym piwie, ale na całe szczęście w okolicy nie było sklepu. Na całe szczęście, bo w końcu udało nam się wyjechać sporo przed wschodem słońca. A żeby nam się lepiej jechało… niebo przez pół dnia zasnute było chmurami. Do Nakhon Sawan jechaliśmy, bo nazwa kojarzyła nam się z dużym stawem i łabędziem. I staw nawet jest, ale za to łabędzi nie ma. Pewnie jest dla nich za gorąco. A staw jest w Rajskim Parku, w którym są też chińskie smoki, który jest całkiem miły, a wieczorem schodzi się doń całe miasto, biegać, cwiczyć, grać w piłkę, albo jeździć na rowerze.

DSCF0590 DSCF0595IMG_1420

[EN] Well, our cycling recently became very different to what we used to do previously – last days we were just cycling from the city to the city. It’s not our favorite rhythm, but it’s hot, so we need to hide somewhere… and Phichit was next. We walked all around the city – stroll in the park, looking for night market, and finally the way home. Will be about 10km. In the evening we felt like having a nice cold beer, but luckily there was no shop around. Luckily because finally we menaged to depart in the morning long time before sunrise. And to make our riding better… sky was for half day covered in clouds. We were going to Nakhon Sawan because it’s name remind us of big pond and a swan. And there actually is a big pond, but no swans noticed. Probably too hot for them. And a pond is in Paradise Park, where are also chinese dragons located, and it’s pretty nice, and in the evening whole city is coming there, to run, exercise, play any ball games or cycle.

IMG_1424

[PL] Nie chce nam się już dalej jechać, jest poprostu za gorąco, a od miasta do miasta, byle tylko się gdzieś schować to już nie taka frajda, więc jutro zjeżdżamy do Bangkoku, rowery sobie trochę odpoczną, my też, odkurzymy trochę nasz autostop i ostatnie 3 tygodnie będą bezsiodełkowe. No, tak jakoś z zaskoczenia wyszło, że nasz ostatni dzień większego pedałowania zakończył się o 13.30 po 120km w Nakhon Sawan. Było tak gorąco, że po drodze nawet Tajowie zatrzymali się aby wręczyć nam po butelce zimnego napoju komentując zawiesinę gorącego powietrza nad tutejszym światem.
A nasz taki siaki koniec postanowiliśmy świętować w Shabushi, które idealnie wpasowywało się w nasze ostatnie miesiące… japońskie sushi, koreańskie kimchi i tajski hotpot…

[EN] We don’t feel like cycling any more, it’s just too hot, and cycle from city to city, just to hide somewhere is not that much fun, so tomorrow we are going to Bangkok, our bikes will take a bit rest, ourselves too, we will fresh up our hitchhiking and last 3 weeks will be without a saddle. Yep, somehow it happend, that our last cycling day finished at 1.30pm, after 120km to Nakhon Sawan. It was that hot, that some Thai people stopped on the way to give us 2 bottles of cold dring and talked about hot and heavy air above us.
So kind of cycling end we went to celebrate to Shabushi, which perfectly fit to our last months… Japanese sushi, Korean kimchi and Thai hotpot…

C360_2015-02-27-11-25-26-591

RELATED POSTS

1 comments

  1. Bardzo ciekawe zdjęcia, aż chce się tam być, ale my nie możemy się Was doczekać :)

    ReplyDelete