Black & White
Weekend raz jeszcze. Teraz moimi oczami. W dwóch wersjach kolorystycznych.
BLACK
Prosto z pracy, zdechnięty, niewyspany - 23:00, prosto do Wrocławia.
Kasia czekała na mnie na Głównym. O tej godzinie oczywiśćie beznadziejnie nic nie jeździ po mieśćie, więc większość musiałem przejść z buta. Dotarłem na Główny i okazało się, że do autobusu mamy jeszcze masę czasu...i tak będziemy czekać..
No nic, poczekaliśmy, cholerny szum autobusów... i jest.
Wsiadamy... okazuje się, że jedzie nie tam gdzie trzeba i musimy tracić znowu czaswy czas w autobusie, ale w końcu kierowca odwozi nas tam gdzie trzeba..tyle dobrze.. co prawda wysadza na środku skrzyżowania.. ale co tam...
Do kolejnego autobusu mamy 40 minut. W środku nocy, w pustym, przynajmniej w tej części Wrocławiu...
Ku naszemu zdziwieniu, niespodziewanie, zatrzymuje się jakieś auto i zabiera nas na Bielany...
Tam sobie chwilę stoimy i jedziemy dalej... do Kłodzka. Nie lubimy łapać stopa pod Kłodzkiem.
Tam zatrzymujemy się na średnio oświetlonym skrzyżowaniu, na którym kompletnie nic nie jeździ (no, czasem się zdarzy...) i jest cholernie zimno :/...
W końcu - po dłuższej chwili czasu - zatrzymuje się bus, który podrzuca nas.. ale ledwie kilkanaście kilometrów dalej.. tam znów zimno, znów ciemno i znów nie ma sensownego miejsca do łapania stopa...
W końcu zatrzymuje się TIR przewożący auta.
Wsiadamy. Podobno tylko do granicy, ale później kierowca zmienia zdanie i wiezie nas aż do Pragi. Kasia śpi całą drogę, ja muszę dyskutować z kierowcą...
Wysiadamy w Pradze. Jemy pod jakąś obskurną stacją przy ulicy.. "śniadanie"...
Spadamy stamtąd. Docieramy przez jakieś chaszcze do drogi w stronę Pragi i podrzuca nas jakaś babka do metra... z której nie korzystamy, bo Kasia wymyśliła, że chcemy pojechać do Brna...
Stoimy z Kartonikiem "Brno", przy wjeździe na drogę szybkiego ruchu, ale wątpię żeby cokolwiek z tego było, bo droga to prowadzi chyba we wszystkie kierunki z Pragi...
Poddajemy się. Zmęczeni (ja) idziemy między jakąś roślinność zdrzemnąć się w namiocie...
Pomysł był genialny. Jakieś 50 stopni w środku, gotujemy się przez... 3 godziny? Nie wiem. Słońce, upał taki, że nie da się wytrzymać a my w środku piekarnika z materiału...
W końcu idziemy stamtąd.. do tego metra, zostajemy ostatecznie w Pradze.. co prawda byliśmy tutaj 3 tygodnie temu, no ale...
Do wieczora włóczymy się po Hradczanach... później zmęczeni (Kasia) oglądamy Most Karola w nocy i idziemy na metro... które okazuje się już zamknięte.. (00:40h). I co teraz?
Chcemy dostać się na Cerny Most, tramwajami... ale rozkład i mapa są tak genialnie rozmieszczone, że średnio można się zorientować jak tego dokonać... w końcu jacyś ludzie mówią nam jak tego dokonać.. jedziemy bez biletów.. bo nie ma jak kupić..
W między czasie ucieka nam sprzed nosa tramwaj.. i musimy czekać jeszcze dłużej...
Po dwóch godzinach docieramy w miejsce, między supermarketami a osiedlem, w którym rozbijamy namiot i idziemy spać...
Rano znów w namiocie nie da się wytrzymać przy bezchmurnym niebie.
Ogarniamy się i idziemy na wyjazd z Pragi.
W pełnym słońcu, z wyciągniętą ręką... ale nic nie chce się zatrzymać.. po 40 minutach prażenia zatrzymuje się w końcu jakieś auto, ale jedzie tylko 40 km dalej... dziękuję mu więc.. kilka sekund zatrzymuje się policja i karzą nam sobie stąd iść, bo tu to nie wolno, że 2000 koron kary, że tam 500m dalej mamy sobie zejść na lokalną drogę.. i tak dalej.. (wszystko po Czesku, zrozum gościa).
Idziemy więc w pełnym słońcu, obładowani plecakami z resztką wody mineralnej przez chyba 3 godziny jakimiś polami, na których czasem rosną tylko jakieś zdechłe czereśnie...
Docieramy w końcu do jakiejś stacji benzynowej na autostradzie, ustawiamy się na wylocie i w okresie największego upału w ciągu dnia przy bezchmurnym niebie sterczymy czekając na stopa przez 4 godziny...
Dalej nie było lepiej... wyciągając pierwszy raz kciuka przy wyjeździe z Pragi byla godzina 11:30... do Wrocławia dotarliśmy ok. 1 w nocy... 280km...porażka.. i jeszcze burza była..
WHITE
Umówiliśmy się z Kasią na Głównym we Wrocławiu. Szybko zwijam się po pracy i około 23:30 jesteśmy już razem :). Chwilkę czekamy na autobus oglądając sobie nasze plecaki... i już jedziemy. Co prawda pomyliliśmy busa, bo co drugi jedzie w naszym kierunku, ale to nic, bo kierowca zaraz zawozi nas w odpowiednie miejsce. Co prawda chwilkę mieliśmy do poczekania, ale za chwilę zatrzymuje się koło nas jakieś auto i miły Pan zawozi nas na Bielany w miejsce, z którego planowaliśmy zacząć nasz wyjazd "gdziekolwiek" :).
Szczęście nam sprzyja, bo kiedy Kasia maluje nam na kartoniku napis "gdziekolwiek", a ja robię jej zdjęcie i nie robię poza tym nic w tym kierunku aby złapać jakiegoś stopa z właśnej woli zatrzymuje się kolejny dobry człowiek... :)
Wysiadamy za Kłodzkiem, na jedynym oświetlonym skrzyżowaniu. Łapiemy sobie stopa i w między czasie próbujemy uratować jeża, który pcha się usilnie na ulicę, ale chyba źle nas zrozumiał i się wystraszył, że chcemy go skrzywdzić.. trudno.
Kasia kończy malować gdziekolwiek, a przejeżdżający ludzie dziwnie patrzą się na nas i na kartonik :D.
Zatrzymuje się jednak dla nas busik, którym jedziemy kilka kilometrów. To już drugi stop.. albo trzeci.. w sumie nie wiemy jak liczyć ten pierwszy :D
Zjadamy sobie ciastka i idziemy wzdłuż ulicy, na której mijamy dziwnie turystycznie nastawioną na przyjezdnych młodzież, nawet (o ile dobrze pamiętam) chcięli nas zabrać na jakieś polowanie na jeże..?
No nic, idziemy, łapiemy przy okazji stopa.. i zatrzymuje się ciężaroówka... która jedzie aż do Austrii... ale chce nas zabrać tylko do Kudowy na przejście z Czechami, bo obawia się, że może dostać (kolejny raz, z resztą) mandat za złamanie przepisu maksymalnie dwóch osób w kabinie...
Kasia jednak tak słodko zasypia, że stwierdza, że nas powiezie dalej, gdzie będziemy chcięli.. tym sposobem dojeżdżamy do Pragi!
Nie jesteśmy jednak zdecydowani czy tu sobie zostać czy jechać do Brna... Kasia by chciała do Brna.. no to do Brna... chwilę później.. "zostańmy w Pradze"... "albo może jednak do Brna...".
Zostajemy. Na chwilę... po podrzuca nas pod stację metra pewna kobieta i...
Kasia: "oo... to jest droga na Brno... jedźmy do Brna!" :D
Kasia więc maluje jeszcze ładniejszy kartonik niż poprzedni z napisem Brno...ale jednak stwierdzamy po pewnym czasie, że... zostaniemy w Pradze.
Rozbijamy pomiędzy roślinkami i czereśniami na testy nasz 2-metrowy przenośny domek z tesco :D.
Po 3 godzinach naturalnej sauny stwierdzamy, że mamy chyba dość... tzn mamy. Kasia nawet przysnęła.. ba, gadała przez sen... jakieś "dziękuję..", a na moje "za co?" odpowiedziała, że znalazła jakąś karteczkę... niestety nie chciała powiedzieć co na niej było napisane.. później gdy jej o tym mówię nic nie pamięta... co tam jej się śniło?! :)
Metro, tramwaj.. spacery po Hradczanach... które odkrywamy na nowo... :)
Tak w sumie mija dzień.
Wieczorem jeszcze spacerujemy po Pardze nocą, bo ostatnim razem gdy tu byliśmy umknęło nam to...
Po drobnych problemach z komunikacją miejską i dłuższej przejażdżce tramwajem, którą Kasia w większości przesypia wracamy na stare śmieci, które tym razem nawet ktoś dla nas pzrygotował i rozbijamy nasz drugi, nieco większy domek :).
Rankiem pogoda dopisuje kolejny raz, więc chwilę drzemię przed namiotem, dopóki Kasia się nie budzi.
Ogarniamy się w Ikei, Kasia kupuje sobie "drobiowego hot doga ze świni" i idziemy sobie na wylot z Pragi.
Ja łapię nieporęcznie jakoś stopa lewą ręką :D, a Kasia się opala i pisze coś sobie w notatniku...
Pogoda jest na tyle piękna, że rezygnujemy ze stopa i idziemy na czereśnie! Droga klimatyczna, po drodze zwierzątka... z których Kasia lubi kiełbasę...
Objedzeni czereśniami (sic!) docieramy na stację benzynową gdzie rozdają za darmo wodę!
Korzystając z pogody oddajemy się wonii relaxu i korzystamy ze słońca oddając się przyjemności opalania... po 4 godzinach niektórych łapie głupawka i np. z zaskoczenia oblewają Cię wodą z butelki.. :D
Z przykrością przychodzi nam się rozstać z miejscem, w którym zdążyliśmy się zadomowić, dosłownie 30 sekund po moich słowach "przecież nam się tutaj nikt nie zatrzyma!"... :D
Droga do Wrocławia dalej już bez większych przygód, jeśliby nie wspomnieć, że z granicy do Kłodzka zabrała nas kobieta maluchem! Widzicie to? Maluch, kobieta, z tyłu wielki pies, nasza dwójka i dwa 70. litrowe plecaki w maluchu? I na dodatek było jeszcze dużo miejsca! :D
Jedna historia. A jak różna. Świat naprawdę jest taki jakim się go odbiera... wyobrażacie sobie, że niektórzy ludzie myślą w ten pierwszy sposób?.. to smutne. Prawdziwa wersja, a przynajmniej taka, którą ja pamiętam, to ta biała. Czarną, tak naprawdę, pisałem na siłę... co z resztą Kasię jak sama powiedziała wkurwialo, bo pisałem ją.. i pisałem.... ciężko mi to szło.. a niektórzy tak myślą nominalnie.
3 comments
aha... 2 dni go pisał.. myślałam ze mnie coś trafi... najzwyczajniej w świecie trafi
ReplyDeleteRacja, świat widzisz takim, jakim chcesz widzieć.
ReplyDeleteA w Was tyle radości i cudownej magii życia:)
Pozdr.:)
Yakooseska
lubie ten post. Czasem do niego wracam gdy wszystko zaczyna wydawac mi sie czarne.
ReplyDelete