Dekodujemy... ;)
W końcu, możemy oficjalnie ogłosić...
JESTEŚMY ZARĘCZENI!!! :):):)
A z tej okazji, wybraliśmy się z rodzicami i Karolcią do Indyjskiej restauracji, gdzie było pyszne jedzenie, pokazy tańca bollywood i miła atmosfera:).
I nie pytajcie kiedy ślub, bo sami nie wiemy... :p.
wśród wspaniałych ludzi
11:55 Kasia i Przemo 0 Comments Category : Moldova , Poland , Ukraine
W niedzielę wieczorem, odpisała nam niesamowicie Inna z Mołdawii, której "what's a good news, of course, WELCOME!" tak nas pozytywnie nastawiło, że o mało nie wyfrunęliśmy do Kiszyniowa tego samego dnia;)... Tyle, że rano mieliśmy jeszcze coś do zrobienia.
Pojechaliśmy ok. 10 do Skalnika (sklep taki) skorzystać z promocji - kupując 3 rzeczy, najtańsza z nich gratis. Kupiliśmy więc, dwa śpiwory z ujemnym komfortem (-5, dokładniej) na jesienno-zimowo-wiosenne wypady oraz wymarzony "mały", 35-litrowy plecaczek na kilkudniowe wyjazdy:).
Z Wrocławiem żegnaliśmy się w deszczu, co jednak nie nastrajało nas, o dziwo, jakoś szczególnie negatywnie.
We Wrocławiu szybko złapaliśmy stopa do Krakowa, a tam po pół godziny zabrała nas para, z która z początku jechać mieliśmy tylko połowę drogi do Tarnowa, ale gdy z rozmowy wynikło, że my do Mołdawii, to okazało się, że tym autem dojedziemy aż na granicę węgiersko-rumuńską :).
Szczęście. Na miejscu byliśmy ok. północy i ciągle w mżawce staliśmy dwie godziny, aż zatrzymał się samochód... niemal do kolejnej - tym razem rumuńsko-mołdawskiej - granicy. Przejechanie całej Rumunii zajęło nam o wiele więcej czasu niż myśleliśmy... z granicy przy mieście Oradea do Iaşi jechaliśmy ok 13. godzin, z czterogodzinnym postojem na sen. Wynika to z tego, że jechaliśmy dosyć górzystymi i raczej nie głównymi drogami.
W Iaşi mieliśmy problem z wydostaniem się z miasta... męczyliśmy się przez blisko 3. godziny, aż w końcu pojechaliśmy te parędziesiąt km do granicy marszrutką.
Z granicy - na której trąbili o panującej niedaleko na Ukrainie świńskiej grypie - już szybko do Kiszyniowa zabrał nas bardzo miły Pan, który podwiózł nas pod sam dom Inny i Sashy :).
Wieczorem jeszcze trochę sobie porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, zjedliśmy "tradycyjnie improwizowane" :) mołdawskie danie, które specjalnie dla nas zrobiła Inna z Sashą i padnięci poszliśmy spać. W nocy do spania w tym samym pokoju wylądowali jeszcze znajomi naszych gospodarzy, także spaliśmy grupowo, w szóstkę :).
łóżko
i pokój:)
Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na miasto ;).
Na początku, w poszukiwaniu centrum, chodziliśmy raczej ponurą częścią Kiszyniowa. Szarość, wielkie i przygnębiające blokowiska. Zjedliśmy to, co lokalne - czyli wszystko co było wege na ulicy, a później trafiliśmy na bazar, czyli w miejsce, które jest dla nas jednym z najbardziej interesujących w większości krajów jakie odwiedzamy. Bazar był niesamowity, cofnięty w czasie, mołdawski.
Aż w końcu, przez przypadek, sami siebie zaskakując, trafiliśmy do właściwego centrum. Momentalnie z szarego, biednego kraju, przenieśliśmy się do stolicy zachodniej Europy. Drogie sklepy, butiki, czysto, bogato...
Cóż za kontrast! Przeogromny...
W centrum usiedliśmy sobie na wielkim placu, pod jeszcze większym budynkiem. Za chwilę przyszedł żołnierz, poprosił o paszporty i powiedział po rosyjsku, że jeden park jest tam, a drugi tam. Znaczy, że ważny jest to budynek i dlatego nikt oprócz nas pod nim nie siedział :).
Do domu wróciliśmy pełni fascynacji kontrastem Kiszyniowa, którego znaczną część widzieliśmy już po zmroku, więc stwierdziliśmy, że kolejnego dnia, musimy wrócić i zobaczyć to wszystko w dzień :).
chaos komunikacyjny z blokami w tle
ruina...
kolej
bazar
ulica jak w Paryżu...
centrum
zanim żołnierz nas wygonił:)
brama miasta
zakaz wnoszenia broni...
stosunek do Rosji
Chcieliśmy... bo nam się nie udało.
Wszyscy, którzy zatrzymali się podczas łapania stopa, chcieli za przejazd pieniądze. No i ciężko jakoś było się w ogóle dogadać. Ostatecznie zrezygnowaliśmy, bo temperatura spadła i przemarzaliśmy.
Pochodziliśmy jeszcze po nieodwiedzonych przez nas wcześniej częściach miasta, a wieczorem wybraliśmy się do kina... na "Katyń"! Gdyż w Kiszyniowie akurat rozpoczynał się festiwal polskich filmów.
Polski film w Mołdawii - ciekawe przeżycie :).
Kasia foci:)
:)
polskie filmy:)
Inna, Sasha i my:)
Faktycznie, z nimi autostop w Mołdawii wydaje się banalny... ;). I strasznie fajnie, że mogliśmy razem postopować... udało się nawet przejechać za darmo... marszrutką! :)
Ciężko nam było się rozstać z tak niesamowitymi i wspaniałymi ludźmi...
Z Balti do granicy - kolejne ok. 120km - przejechaliśmy marszrutką, która kosztowała nas w sumie ok. 5$.
Najlepsze, że całą drogę stresowaliśmy się czy nas ktoś tu nie chce wykiwać ;), bo przesiadaliśmy się z jednej marszrutki do drugiej, raz za tyle pieniędzy, za chwilę okazywało się, że za więcej i w ogóle wszystko to takie szemrane było. A na koniec niedaleko granicy, przesadzono nas na dodatek w taksówkę do granicy, za którą zapłacił kierowca marszrutki ;).
Granica mołdawsko-ukraińska, jak koniec świata. Późno (ok. 22:00), zimno, ciemno...
Przez ok. 40 minut, w trakcie których chcieliśmy zacząć łapać stopa przejechało jedno auto, w przeciwnym kierunku. Aż... nagle... podszedł do nas Pan i po angielsku (!) powiedział, że on rano jedzie do Lwowa, i że jeśli chcemy to możemy spać u niego w aucie.
Jakże niesamowity i wspaniały to był człowiek!
Siedzieliśmy więc nocą, pośrodku niczego, słuchając w ciężarówce rosyjskiego rocka i pijąc wino, które pić musieliśmy - bo Pan powiedział, że albo napijemy się z nim mołdawskiego wina, albo będziemy spać na dworze ;) (w żartach, oczywiście).
Rano Pan wysłał nas po herbatę, zrobił śniadanie i gdy powiedzieliśmy, że nie jemy mięsa, podsumował:
- nie palicie, nie pijecie, nie jecie mięsa.... oj, nie za dobrze...
Przejechaliśmy razem Ukrainę, aż do Lwowa. Pan nas wysadził i standardowo zaczął padać deszcz:). Nauczeni mołdawskim doświadczeniem do centrum na stopa złapaliśmy marszrutkę:).
Ze Lwowa do polskiej granicy dotarliśmy ok. 19:00.
Niby nie szło nam znowuż aż tak źle! ...Jednak trasę 76okm z Medyki do Gdańska pokonaliśmy w 19 godz. Ah!, bo wspomnieć trzeba, że skoro mieliśmy kilka dni wolnego to postanowiliśmy odwiedzić Niesamowiszczy w Trójmieście!!:).
Trasa Medyka - Rzeszów ciężko nam poszła, natomiast Rzeszów -Warszawa całkiem sprawnie. Nawet przez stolicę przejechaliśmy tranzytem. A z Warszawy do Gdańska przemieszczaliśmy się co 20 -30 km, stojąc wszędzie po troszkę. Czas mieliśmy gorszy niż za majowych mistrzostw autostopowych!
Pierwszym co spotkało nas w Gdańsku, a dokładniej, gdy wysiedliśmy z SKM na Oliwie, był uśmiechający się już z daleka znajomy Beaty. Michał, zdziwiony co my tu robimy i czy czasem nie szukamy ich domu [tzn. Łukasza i jego]. Wyglądaliśmy co prawda na troszkę zagubionych, ale to dlatego, że szukaliśmy soczewicy, by przygotować zupę soczewicową. Jak się jednak okazało w Gdańsku o soczewicę trudno.
Gdy już się odnaleźliśmy z Beatą i zaniechaliśmy zakupu soczewicy zrobiliśmy malutkie warzywne zakupy na zupę z soczewicy bez soczewicy:D.
Wspólnymi siłami wyszła nam najlepsza zupa na świecie!!
Pomimo nieprzespanych 32 godzin, nie byliśmy w stanie zrezygnować z towarzystwa Beaty i Łukasza, bo to właśnie do nich jechaliśmy te 19 godzin z granicy [z czego nas Beata oczywiście wyśmiała - to znaczy, z 19 godz., a nie z tego że do nich]. Wybraliśmy się na spacer po starej Oliwie. Miejsce niesamowite, zupełnie inne od nowoczesnego centrum Gdańska. Stare budownictwo, brukowane uliczki, magiczny park z wodospadem. A późnym wieczorem obejrzeliśmy "Hair" - i, odziwo, my po nieprzespanych 40 godzinach wytrwaliśmy, a usnęła Beata;). Następnego dnia wybraliśmy się na wykłady o schizofrenii - o ludziach bardziej wrażliwych od reszty społeczeństwa. Najpierw została schizofrenia przedstawiona ogólnie przez panią Mariolę Bidzan, a następnie swój wykład miała Arnhild Lauveng - norweszka, która była chora na schizofrenię, udało jej się chorobę przezwyciężyć i od 15 lat żyje bez leków. Jako psycholog pomaga innym ludziom zmagać się z tym problemem.
Wieczorem poznaliśmy Fantastyczną znajomą Beaty - Kingę, u której zresztą spędziliśmy następną noc. Kinia jest tak niesamowicie pozytywna, uśmiech nie schodził jej z twarzy przez cały wieczór, no i oczywiście mołdawski koralik na dreda od razu zmienił właściciela!! Gdy przyszły do Kingi jeszcze Magda- Świeczka - i Beata nie mogliśmy przestać rozmawiać... każdy chciał o wszystkim opowiedzieć, każdy chciał każdego słuchać, a przecież mieliśmy iść na plażę napić się herbaty. Kinia zaparzyła suszony tymianek, który przywiozła ze słowackiej ekowioski, gdzie spędziła część swoich wakacji.
Wybraliśmy się na Kamienną Górę w Gdyni, skąd rozpościerał się widok na Gdynię właśnie :), a później na plażę i w ostateczności herbatę tymiankową wypiliśmy, nieustannie rozmawiając i ciesząc się swoim towarzystwem. Chłonąc niesamowitą, magiczną, pozytywną energię od dziewcząt, na Skwerze Kościuszki tuż obok Błyskawicy [bezcenna pamiątka narodowa, jedyny ocalały okręt zbudowany przed II wojną światową przyp. red.].
Dzień później pobudka miała być o 6, co w rzeczywistości z niewiadomych powodów przesunęło się na 7.00 i niestety były to już ostatnie chwile naszego pobytu w Trójmieście. Uściskaliśmy Kingę na "dowidzenia" - do zobaczenia za 2 dni we Wro na wegańskim weekendzie. Wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Nasiąknięci niesamowitą pozytywną energią. Zainspirowani Kingowymi opowiadaniami o ekowiosce i po prostu najnormalniej w świecie radośni, szczęśliwi i zakochani wróciliśmy...
I stan ten będzie się utrzymywał,oj będzie...
Przepis na zupę:
- pół włoskiej kapusty drobno pokrojonej
- kilka marchwi
- piertuszka wraz z natką
- maggi w liściach
- rozdrobnione pomidory z puszki wraz z zalewą
- 2 garście majeranku
- odrobina chilli
- 2 ziemniaki drobno pokrojone
- podsmażony por i cebula
- sól do smaku
- sok z połowy cytryny i otarta skórka z tej samej cytryny
- 8 rąk do pracy
- przyjaźń i pozytywna energia!
nowy adres
08:48 Kasia i Przemo 1 Comments Category : Poland
nic już nie wiem
09:03 Kasia i Przemo 1 Comments Category : Poland
Mamy hosta w Valencii, ale nie mamy w Barcelonie.
I tak nam się pomysł zrodził.
Odpuścić ten samolot, tą Hiszpanię... i na stopa gdzieś! Do Bośni... i tak chodzimy od rana (samolot mieliśmy mieć o 20.25 do Girony) i nie wiemy. Lećmy do Hiszpanii... albo nie, no jedźmy na stopa gdzieś... na Ukrainę! Nie, do Chorwacji! A może do Estonii... A może do Francji? I wróćmy samolotem... albo jednak do Bośni! Kupimy śpiwory z komfortem zimowym i weźmiemy namiot!
Hm... w Hiszpanii ciepło... miło... Dobra! Postanowione lecimy do Hiszpanii.
20 minut później...
A może jednak pojedźmy na stopa do tej Bośni... tam niesamowicie jest... No dobra. Koniec, decyzja. Do Bośni.
Kurcze... ale pomyśl, plaża, słońce... Hiszpania?
A popatrz, mamy samolot jutro o 11.45 (kupiliśmy kilkanaście, jak była promocja: bilet za 1 grosz) do Frankfurtu... stamtąd blisko do Paryża.
Już boli nas głowa od myślenia nad tym cały dzień ;).
W każdym razie do Hiszpanii już nie polecimy (chyba, że pojedziemy na stopa z Frankfurtu :D), bo nawet jakbyśmy bardzo chcieli, na samolot już nie zdążymy :).
Gorzej, bo chcemy zabrać namiot i nie wiemy czy nam go przepuszczą jako bagaż podręczny.
No nic. W sumie to jeszcze nic do końca nie wiadomo. Co, jak i gdzie?
O tym już w kolejnym odcinku, którego sami nie możemy się doczekać:D.
...a jeszcze mamy kilka biletów lotniczych w rękawie :p.
tępo, tempo,
12:23 Kasia i Przemo 2 Comments Category : Poland
I nie wiemy kiedy, zupełnie, mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące.
I czasami za szybko, przeciekną przez palce dni spędzone w pracy, kiedy widzimy się w zasadzie tylko wieczorami.
Studia wrzucają trochę radości, choć ciężko stwierdzić czy to konkretnie z edukacji płynie, czy z faktu, że całe te dni w szkole spędzamy ze sobą... :).
Tylko jesień w tym roku zawodzi. Zeszłoroczna wiała pozytywem. Leżeliśmy w słońcu, pod błękitnym niebem, w liściach o wszystkich kolorach świata. Jesień była miła. Taka przyjazna, ciepła, serdeczna.
Teraz jest wszystko na opak. Zamiast słońca pada deszcz, zamiast błękitu szare chmury, a na liściach to się można co najwyżej poślizgnąć. Chłód.
I tak zastanawiamy się, co to z tym czasem dalej będzie. Zapewne, ani się nie obejrzymy, a już będziemy jeździć na łyżwach, moment później zaczną błyskać fajerwerki, a kilka chwil dalej wszystko znów zacznie zielenieć :).
Okazuje się, że i my, z czasem, zbliżamy się do siebie jeszcze bardziej. Pomimo, iż wydaje się, że bardziej już się nie da. Przenikamy w nas jeszcze mocniej, odsłaniamy nowe przestrzenie siebie, odkrywamy jeszcze bardziej to, co niewidoczne. I to jest niesamowite, jak z dnia na dzień... co raz bardziej i bardziej, mimo, iż zdaje się, że już mocniej się nie da. Nie możemy bez siebie żyć. Tęsknimy, do siebie, bo w zasadzie ciągle razem, ale chwilami mało tego czasu tylko dla nas zostaje.
A jak już tak jesteśmy przy czasie, to za dwa tygodnie - w końcu - znajdzie się chwilka na oddech. Barcelona... hiszpańskie parę dni :). Gorzej, bo jeszcze nie wiemy gdzie będziemy spać... :p. I czy w ogóle będzie gdzie :p.
A Przemo nauczył się obsługi wiertarki :D. Dzięki czemu mamy teraz unikalny zegar jak wszyscy:).
I mamy nowy materac do spania! W końcu! Taaaki wygodny! I z super przyjemną pościelą! Także teraz, wolne chwile spędzamy w łóżku :p.
takie tam te i tamte
11:48 Kasia i Przemo 4 Comments Category : Poland
Taki tu miesiąc minął kolejny - a nawet ponad - od naszego woodstockowego wypadu.
Flaga z literówką pomazana sprayami wisi teraz u nas w domu, puszka lecha woodstockowego stoi na regale, a koszulki się noszą na nas:).
Z rzeczy bieżących, to wydajemy majątek na lody :D. Tzn. teraz już nie, bo się zrobiło zimniej ostatnio i jakoś dodatkowy przypływ chłodu nie jest nam wskazany, ale cały sierpień to... pozwoliliśmy sobie, w ramach wakacji ;).
Kasia zajmuje się ostatnio ciągle graniem w Simsy 3 i mnie zaniedbuje (aj no, żartuję :p).
A w sierpniu to pływaliśmy na basenaaaaaach... i wyławialiśmy skarby:).
Byliśmy w zooooooooo......
I nawet nad mooooorzeem...
a to my :D
Jesteśmy studentami dziennikarstwa:D. Razem:D
Mamy więcej dreadów :D
I jeszcze jedna nowinka:
(%#U$@%U@(#$KF(K(K@()#$#@$()%@(#$%U#(
(#$@(#$%U#$%U@($)^U@#$()^U#$(
($#%U#@($P^U@(%&_$U$%_U@_%^U@#$(_%U
@#($^@U#$^@)%^U$)%^U#%$)#%U@#$()%U@#$%(#U
Jeśli nie możesz przeczytać tekstu powyżej to znaczy, iż jest on dla Ciebie zakodowany.
Tylko nieliczni mogą przeczytać odkodowany tekst.
A kodowanie występuje, ponieważ to taka super duża nowinka i jeszcze (prawie) nikt o niej nie wie :D. Wkrótce więcej info ;).
A....... dziś kupiliśmy bilet na samolot! Z Barcelony (Girony, konkretniej) do Wrocławia. Dwa, za 2 euro ;). Także, być może jakiś zachodnioeuropejski autostop się wydarzy, w okolicach moich urodzin:).
Czytajcie Darię i Tomka, od nas z linków! :)
przed i po woodstokowe wspomnienia :)
02:33 Kasia i Przemo 0 Comments Category : Poland
Wracając do tematu, jak pisaliśmy wcześniej mieliśmy gościć ludzi z Portugalii, Białorusi i Białegostoku. Zamiast takiej mieszanki narodowej gościliśmy dziewczyny z Zielonej Góry i niesamowiszcza!
Beata z Łukaszem zawitali u nas pod domem już o 5 rano. A dziewczyny dojechały pociągiem około 11.
Ale skąd u nas Beata i Łukasz?? ... no w sumie to wracali z Holandii i Francji i chcieli nas zobaczyć jeszcze przed woodstockiem. Bo zaraz po wyjeżdżają daleko daleko... :) I nie wiadomo kiedy znów się zobaczymy....
Z niesamowiszczami, kiedy nie spali :) spędziliśmy kilka godzin (w sumie to ja bo Przema praca wzywała) rozmawiając, opowiadając i ciesząc się, a później wzięli i pojechali dalej ... do stolicy wizy załatwiać :).
A ja z dziewczynami Justyną i Gosią łaziłam po mieście pokazując im moje ulubione najpiękniejsze zakamarki. Na co dzień idąc tą samą drogą nie dostrzegam tak tego piękna jak pokazując je komuś. I cały czas na nowo zakochuję się we Wrocławiu.
Po całodziennym spacerze przez Stare Miasto i Ostrów Tumski, wchodzeniu i schodzeniu z wieży przy kościele garnizonowym zasiedliśmy przy piwie w Spiżu. Lepiej było by napisać, że jedni zasiedli przy piwie, a inni przy wodzie. Ale no cóż, nie jest to istotne :D.
Mam nadzieję, że dziewczynom się podobało. Bo nam bardzo się podobała rola hostów :).
A kilka dni później, ciut ku mojemu zaskoczeniu wyjechaliśmy na woodstock (weekend mój jest zawsze kiedy indziej niż przemowy i mieszają mi się przez to dni.. tygodnie - i cały czas myślałam, że to jeszcze tydzień wcześniej).
Stop nam poszedł gładziutko... Wrocław - Kostrzyn jednym autkiem z ponad godzinnym postojem w Gorzowie. Ale dojechaliśmy :), rozbiliśmy się gdziebądź bo następnego dnia i tak przyjeżdżają niesamowiszcza, to przeprowadzimy się później do nich.
Po dwukrotnej zmianie miejsc zamieszkaliśmy w końcu w wiosce wege wraz z Beatą i Łukaszem drzwi w drzwi :D.
A Woodstock? Woodstock był niesamowity! 4 na maxa kolorowe dni. I musimy pojechać za rok. Bez względu na nic!!
Co prawda udało nam się być tylko na jednym koncercie, ale tak naprawdę tylko Świadomość jakoś szczególnie nas interesowała. 3 dni świetnego jedzenia u Krishnowców - może i było ciut monotonne, ale i tak po powrocie pierwszą rzeczą na jaką mieliśmy ochotę był ryż z wegetariańskim gulaszem i halava. Tak, na nią mamy największą ochotę. Halava to prażona kaszka manna gotowana z owocami i karmelem NA MAXA SŁODKA! Ale taka w końcu ma być :)
AH! no i oddawaliśmy z Łukaszem krew! Razem z naszą na Woodstocku zebrano 1.188 litrów krwi. Oddało ją 2.376 osób w tym i MY!
fot. Kasia Rozko
I ja i Łukasz krew oddajemy
Z literówką ale byliśmy!
Hare Krishna
Glinoludy
Pokój Miłość i Muzyka!
A wczoraj jechaliśmy do Nysy i po drodze w jakiejś mieścinie natrafiliśmy na NAJLEPSZE LODY NA ŚWIECIE. Była to taka malutka niepozorna rodzinna lodziarnia:), gałka kosztowała 1.2zł, wyglądała jak 2 od Grycana a lody no... jesteśmy pod wrażeniem ich smaku i śmiało można było by o nich powiedzieć, że były aksamitne. Takie łechcące podniebienie. Musimy tam się jeszcze kiedyś wybrać!
opsa!
Ostatnimi czasy... :)
09:13 Kasia i Przemo 0 Comments Category : Poland
Na początku lipca wybraliśmy się na festiwal 'Reggae na piaskach" do Ostrowa Wielkopolskiego... miło o tyle, że nad samym jeziorem i dopisała pogoda :), a co lepsze nie skorzystaliśmy, bo część z nas zapomniała stroju kąpielowego ;p. Żeby było jeszcze śmieszniej, pierwszego dnia miało wystąpić 5 zespołów - dwa pierwsze nam średnio podeszły i poszliśmy odpocząć do namiotu, wcześniej spalając kilka buszków z fajki wodnej z nowo poznanymi ludźmi, po raz kolejny przekonując się, że z każdej fajki pali się dobrze, ale z naszej..... najgorzej;). No i położyliśmy się między koncertami na chwilkę żeby odpocząć, przytuliliśmy się i było tak miło że... przespaliśmy pozostałe 3 zespoły i obudziliśmy się generalnie o 8 rano :D.
Drugiego dnia pogoda nam się troszkę popsuła, ale nie zmieniło to nam humorów, szczególnie, że można było odbywać miłe spacerki do sklepu (ok. 2km), w którym jak się okazało sprzedawali najlepszy chleb na świecie! Aż wzięliśmy sobie na później, schowaliśmy do plecaka i znaleźliśmy po tygodniu :D, przypadkiem oczywiście. Drugiego dnia odbywał się konkurs młodych zespołów, który wygrało Pajujo, bezsprzecznie zresztą... grali na samym końcu, ale czekać było warto :), nawet pomimo tego, że później do miasta musieliśmy "pójść z buta", co wyszło nam na dobre, bo zamiast miejskiego autobusu złapaliśmy stopa prosto na wylotówkę ;). We Wrocławiu wylądowaliśmy sobie dosyć późno, poszliśmy spać ok. 3:00, a niektórzy z nas o 6 wstawali do pracy ;), ale było fajnie:).
Tydzień później 'z zaskoczenia' pojechaliśmy na Konopians do Namysłowa. A ja w przemoczonych butach (z woreczkami pomiędzy skarpetkami :D), bo... dnia tego, odkąd słońce wyszło zza horyzontu żadnej chmurki na niebie nie było widać. Było słonecznie, ciepło, miło i bezpiecznie ;). I wówczas, kiedy przyszła godzina 13:00 i przyszło jechać do domu jak to w zwyczaju mam na rowerze zaczęło się chmurzyć i grzmieć. Pewny siebie jednak, że zdążę/przejdzie bokiem/pokropi wyjechałem na rowerze z firmy i po przejechaniu 15m zaczęło kropić. Miałem nawet chwilę zastanowienia czy nie wrócić i nie przeczekać, no ale... co mi tam :). I po przejechaniu kolejnych 200 metrów, pod górę zresztą, zaczęło się. Krople wielkości niemalże piłeczek ping-pongowych, niesamowity wiatr i potężne oberwanie chmury. Jak monsun! Minuta wystarczyła żeby przemoczyć mnie od stóp do głów do ostatniej suchej skrytej nitki. Jakbym do basenu wskoczył, przepłynął nurkując 25m po czym wskoczył na rower, jakby to jakiś triathlon był ;). I! Odziwo! Było to niesamowicie przyjemne uczucie! Znaleźć się w ciepły dzień pod taką nawałnicą, czuć jak wszystko po mnie płynie, jak krople ściekają mi po nosie do ust i generalnie, są wszędzie. I było to przyjemne, czuć, że kompletnie mi to nie przeszkadza, uczucie przyjemnej wolności - a to dlatego, że Ci którzy mnie znają wiedzą iż deszczu i wilgosci na ciele nie znoszę bardziej niż czegokolwiek... sam siebie zaskoczyłem, jadąc tak i się uśmiechając... :). W momencie kiedy dojechałem do domu przestało padać i wyszło słońce. I niech ktoś powie, że to nie był deszcz dla mnie :).
Ale wróćmy do tego Namysłowa. Dotarliśmy na stopa bez większych problemów, po drodze jadąc nawet z naszymi Czeskimi sąsiadami i mogąc pochwalić się znanym po Czesku słowem, które pozwoliło nam wysiąść tam gdzie chcieliśmy - Zastavka (jeździło się praskimi tramwajami!). Powłóczyliśmy się trochę po Namysłowie i nawet wstąpiliśmy do pizzerii, co jest o tyle istotne, że Kasia odkryła coś czego bardzo długo szukała... a dokładniej, nasz regał niedługo pomalowany będzie na coś, wzorem tego:
I nie będzie to pierwsze upiększające u nas dzieło, bo póki co nasz przedpokój wygląda tak (a to dopiero początek!):
Po zwiedzeniu, niewielkiego bądź co bądź Namysłowa w końcu udaliśmy się do Odzysk Pub'u...
Trzeba nadmienić, że był to dzień otwarcia ów pub'u, z tej okazji właśnie te koncerty. Idzie za tym bardzo wiele :D. Było jasno i klimatycznie jak... w biurze :). Nie leciała żadna muzyka, "lane piwo dopiero w poniedziałek" i ten koszmarny zespół przed Konopians! :D, który upił się niezliczoną ilością piwa, że "wokalista" (wokalista??) ledwo stał na nogach ;) a oni ryczeli do tych mikrofonów przez ponad dwie godziny... co było naprawdę trudne do zniesienia dla naszch uszu...
- a o której zagra Konopians?
- koło 20.00 powinni...
20:45:
- o której zagra Konopians?
- spokojnie, dopiero się rozkręca, koło 22.00 powinni
Zaczęli o 23:30 :D. A my musieliśmy sobie pójść w połowie, bo Kasia się stresowała, że nie zdąży na 6.00 do pracy :D. Ale ogólnie było sympatycznie :), a wyjazd na Konopians ma jeszcze inne plusy. Chociażby to, że w drodze na wrocławską wylotówke, wstępując do biedronki po bułki z jogurtem ;) staliśmy się nabywcami biedronkowych hamaków ;). Co daje nam niemało radości, bo kto nie lubi leżeć na hamaku :D, nawet jeżeli jest to tylko balkon (a zdążyliśmy już złamać drzewo wiśniowe na dziadka działce :D):
Nie wyszło nam niestety sprowadzenie towarzystwa dla naszego niewidomego kotka. Rodzice Kasi oddali nam na trzydniowe przechowanie, małego trzymiesięcznego koteczka, ale chyba się nie polubiły, bo jak jeden wszedł na drogę drugiego, to na siebie syczały, prychały i generalnie było agresywnie ;), chociaż chwilkę później nauczyły się nie wchodzić sobie za bardzo w drogę i nawet spały w jednym pomieszczeniu - nasz kot na naszym łóżku, a mały na krześle ;). A mały zdążył nawet obsikać nam nowe poduszki (których dwanaście kupiliśmy :p) i trzy musiały wylądować w pralce, niemal zaraz po rozpakowaniu ;).
Kino, które lubimy. Ostatnio nie bywaliśmy często, ale trafiliśmy na Noc Kina w Multikinie, gdzie obejrzeliśmy trzy... średnie filmy :D, ponieważ wszystkie dobre, już mieliśmy okazję obejrzeć wcześniej ;). A trzy dni temu byliśmy na 'Public Enemies', który mi się podobał, a Kasia w połowie usnęła i musiałem ją uciszać, żeby nie chrapała :D. Na dodatek teraz żałuje, że przegapiła i mi karze go z internetu ściągnąć;).
W piątek znów idziemy na jakiś maraton filmowy, ale nawet nie wiemy jakie filmy grają ;).
Poza tym pogoda ciągle robi nam na złość ;). W tygodniu kiedy tacy jesteśmy zapracowani ;) jest po 30 stopni, bezchmurnie, słońce i w ogóle, a przychodzi weekend i zaczyna padać. No jak tak może być? Żądamy słońca w weekendy! Albo przynajmniej jutro i pojutrze :).
A dziś będziemy mieć couchsurfingowych gości z Białorusi!:) Tzn. powinniśmy mieć, o ile przyjadą :D. A za trzy dni z Portugalii! A za 5 dni... z Białegostoku ;).
A w ramach zdawania relacji z pogody - u nas miło wpada słońce przez okno, że aż chce się chodzić i uśmiechać... :)
...to ja idę się pouśmiechać do książki na hamaku.
Do zobaczenia za 11 dni na woodstocku!