800km w dol Gangesu
Bez zadnych szczegolnych przygod, sleeperem w 13 godzin dojechalismy z Haridwar do Varanasi. W pierwszej chwili nienawidzilismy tego miasta. Za goraco, za glosno... i tak natretnych Hindusow to nie bylo chyba nigdzie! Znalezlismy hotel za 265rs, przyjemny, czysty, mily i wyszlismy na miasto z nadzieja, ze to tylko plecaki wprawialy nas w takie, hmm.. niezadowolenie? :D (delikatnie mowiac, rodzice bloga czytaja). Zdezorientowalismy sie pierwszego dnia w tych wszystkich klaustrofobicznych labiryntach ulic, gwizdalismy tak samo na kierowcow jak oni trabili na nas i mielismy serdecznie Varanasi dosc. Z trudno wytlumaczalnym niesmakiem i smutna perspektywa spedzenia tutaj kolejnych dwoch dni poszlismy spac.
Rano wstalismy wypoczeci, wyszlismy i... coz za piekne miasto! :D Niesamowite waskie uliczki, mili sprzedawcy, pomocni ludzie... i nawet jakby chlodniej troche :). Cudownie spaceruje sie wsrod t ych wszystkich zakamarkow, najwiekszych na swiecie krow, od jednego do kolejnego ghatu (schody do Gangesu). Kazde miasto odkrywa przed nami kolejne niesamowite smaki... jedynie herbata w kazdym miescie jest podobna, zazwyczaj cudownie aromatyczna. Pilismy sok z kokosa przez rurke, zajadamy sie samosami i odkrylismy cos przepysznego, czego albo wczesniej nie bylo, albo nie zwrocilismy na to uwagi. Na ulicy mozna kupic cos, co nosi nazwe "onion pakora". Popularna przekąska w kuchni indyjskiej, zwłaszcza na południu Indii. Kawałki warzyw zanurza się w cieście z besanu i smaży w głębokim oleju. Tradycyjnie pakory są spożywane z herbatą jako przekąska, ale niektóre restauracje podają je również jako przystawkę przed głównym daniem (zrodlo: Wikipedia). Po prostu: cudo! Na bazarze poczestowali nas tez czyms, co nazwali "small coconut" (malutki kokos). Wielkosci i koloru niedojrzalej czeresni, o smaku cytryny... conajmniej zaskakujace. Kasi smakowalo, dla mnie zbyt kwasne :). I tutaj maja cos, co czyni herbate wyjatkowa. Sprzedawana jest na ulicy, nie z plastikowych lub szklanych szklaneczej, ale z glinianych miseczek. Mamy plan, zeby takie przytargac do Polski... w Kasi plecaku oczywiscie ;). Zrobilismy sobie tez tutaj troche hurtowych zakupow :D (takie tam rozne).
Varanasi jest swietym miastem, do ktorego ludzie przyjezdzaja po to zeby umrzec.
Dla Hindusow najwiekszym marzeniem jest, aby tutaj ich skremowano i ich prochy zostaly wrzucone do swietej rzeki wlasnie tutaj - w Varanasi. Mieszkamy niedaleko ghatu, na ktorym pali sie ciala (jakies 100m), wiec co chwile przechodza kolo naszego hotelu ludzie niosacy ciala zmarlych, przystrojone na kolorowo i wykrzykuja w Hindi mantre, ktorej niestety nie rozumiemy. Niesamowitym wrazeniem jest byc tak blisko smierci, w miejscu gdzie jest ona na porzadku dziennym, nie jest tematem tabu, a pracownik czegos, co nawet latwiej nazwac stosem niz krematorium zaprasza nas do podgladania jego pracy (nie zdecydowalismy sie). Wieczorami, po zachodzie slonca, na glownym ghacie (Dasaswamedth ghat) odbywa sie ceremonia, z ktorej kilka zdjec zamiescimy nizej.
Jeszcze dzis i kawalek jutra w Varanasi, a o 19.15 mamy pociag do Delhi. Za niecaly tydzien nasz slub! :)
1 comments
Nie tylko rodzice bloga czytają, ale też znajomi rodziców :)
ReplyDeletePozdrawiamy i nie możemy doczekać się spotkania z Wami. Mama, Tata i Karolcia.