Rishikesh
Późnym popołudniem zjedliśmy nasze ostatnie tybetańskie momosy i poszliśmy z Mcleod Ganj w dół, do Dharamsali (pół godziny drogi, 4km, 500m w dół). Kupilismy bilety na nasz "ordinary bus" (najtańszy) i z zaskakującą punktualnością, o 21:00 wyjechaliśmy w stronę Dehra Dun.
Co chwilę zatrzymywaliśmy się, żeby albo kogoś wyrzucić, albo zabrać. Prawie jak w autobusie miejskim. Kasi to jednak nie przeszkadzało, bo przespała prawie całą drogę, a ja podczas podróży przez góry przyglądałem się, jak przebiegają nam przez drogę wszystkie rodzaje zwierząt...
Po ciężkiej nocy i 14h dotarliśmy o 11:00 do Dehra Dun. Naszym celem był co prawda Rishikesh, ale przeczytaliśmy gdzieś, że warto też zatrzymać się na 1 dzień w Dehra Dun. Niczego atrakcyjnego to miasto na pierwszy rzut oka nie stanowiło, ale stwierdziliśmy, że jak uda nam się znaleźć jakiś sensowny hotel to zostaniemy.
Nie zostaliśmy. Nie wiemy co jest z Dehra Dun, że ceny hoteli są tutaj takie astronomiczne. I w ogóle, za co te ceny? Weszliśmy do pierwszego hotelu. Miał tak obskurne i odrzucające pokoje, że dobrze musielibyśmy się zastanowić, żeby zostać tam za 100rs. Pan zaśpiewał nam... 500rs (!), my zaśmialiśmy mu się w twarz i wyszliśmy. Później weszliśmy jeszcze do dziesięciu, ale albo sytuacja się powtarzała, albo ceny były w ogóle tak wysokie, że nawet nie zaglądaliśmy dalej niż do recepcji. Wróciliśmy na dworzec i pojechaliśmy do Rishikesh.
Świetna to była decyzja, bo w Rishikesh... jest pięknie, klimatycznie i przyjemnie. Jedynie brakuje nam restauracji u Tybetanki... no cóż ;).
Rishikesh jest świętym miastem, położonym nad świętą rzeką Ganges. Nazywane światową stolicą jogi. Wszędzie pełno jest szyldów reklamujących zajęcia z jogi, praktyki medytacyjne czy ajuwerdyczne masaże. I wcale nie pada mniej niż w Mcleod Ganj ;).
Tutaj przyjemny hotel w samym centrum Lakshman Jhula (jedna z dwóch centralnych i najbardziej aktywnych części Rishikesh) znalazł nas sam (200rs). Rishikesh jest oazą duchowych doznań. Ashram stoi tutaj na ashramie. Chcieliśmy się zatrzymać w Vishwaguru - międzynarodowym instytucie jogi i medytacji. Przeczystaliśmy gdzieś w internecie, że można zostać za 100rs, a do tego można za darmo uczestniczyć w sesjach medytacyjnych i zajęciach z jogi. Jak się jednak okazało gdy dotarliśmy na miejsce, pokoje to 250, nie 100rs i zajęcia wcale nie są darmowe. Póki co jesteśmy więc wciąż w tym samym hotelu i rozglądamy się za czymś dla siebie. Spacerujemy, robimy zdjęcia, szukamy ciuchów na ślub :), pijemy ajuwerdyczną herbatę, delektujemy się wegetariańskim jedzeniem (bo tutaj, szczególnie w Rishikesh - tylko wege!) i kokosami.
Dużo tu pada. Ganges sunie jak szalony, a poziom wody jest podniesiony niemało. Nie dane nam więc było jeszcze zobaczyć wieczornych płomyków płynących po Gangesie, nie pływają też po nim żadne łódki. Z lekkim niepokojem rozmawialiśmy o tym ze sprzedawcą ze sklepu obok. Zaskoczony spytał... ale jaki problem? Przecież nic się nie dzieje. No tak, ale poziom wody jest bardzo wysoki. No ale to co? Przecież nie ma powodzi, o co nam chodzi. Może ci ludzie co mieszkają przy samej rzece mogą mieć problem, ale tak, to nic się nie dzieje. W Polsce, gdyby poziom wody był tak wysoki, ludzie i wojsko pracowaliby przy workach z piaskiem dniem i nocą. A tutaj... chyba już przywyknięto do corocznego wysokiego poziomu wody.
1 comments
Rzeczywiście, wody trochę sporo. Ale poza tym widoki pierwsza klasa! :)
ReplyDeleteMam nadzieję, że jesteście już w pełni sił i że nie dopadnie Was już żadna poważniejsza dolegliwość.
Pozdrowienia z Wrocławia!